Zbieram się do napisania tego posta od prawie dwóch tygodni. Wygląda jednak na to, że braków w wiedzy aż tak sprawnie uzupełnić nie zdołam. Zostaje mi więc opowiedzieć, jak do nieszczęsnego położenia mojego dotarłam, licząc, że przeczyta mnie kiedyś ktoś kompetentny a znudzony na tyle, żeby na korepetycje się porwać.
Otóż przyszło mi stanąć przed ludźmi, którzy zapragnęli usłyszeć historię od początku. Nie dotyczą ich awatarze dywagacje na temat tego, czy Second Life jest grą czy nie jest. "Od początku" to od początku, znaczy od ontologii. Westchnęłam ciężko i się zafrasowałam. Jak mówić o tym, co jest, skoro nie wiem, co i jak jest? Zgadywać? Widzę przecież na każdym kroku, że to, co dla mnie prawdziwe, nieprawdziwe dla rozmówcy i godzinami można kłócić się o to samo, uzgadniając siatki pojęć, mamrocząc "idiota" pod nosem (tudzież wykrzykując w twarz w chwilach uniesienia i zniecierpliwienia). Walka z wiatrakami postawą ewangeliczną w wersji "wiem lepiej" i nawracanie niewiernych na swoją prawdę mnie nie bierze (tu pauza na ukłony dla zawsze wiedzącego lepiej J. Shuftana, wielkie brawa za niezachwianą wytrwałość). Od dawna sensu komunikacji dopatruję się jedynie w podziwianiu niezrozumienia, albo jeszcze lepiej - zrozumienia iluzorycznego. Tyle że praktyczne konsekwencje takiego podejścia są dość kłopotliwe. Impas. Bo co niby mam powiedzieć tym ludziom? Żeby sobie wybrali sami, co im bardziej pasuje i pod to wirtualną rzeczywistość podczepili...?
Chciałam załatwić sprawę szybko, bez zagłębiania się w dylematy osób ze spisu treści Tatarkiewicza, z obawy, że musiałabym zmierzyć się z wywołującą u mnie torsje teorią, jakoby VR fruwała sobie gdzieś w krainie bytów idealnych. I wtedy przypomniało mi się klawe zdanie z filmu, którego nie lubię:
Co to znaczy: „prawdziwe”? Jak możesz zdefiniować „rzeczywistość”? Jeśli mówisz o tym, co możesz poczuć, co możesz powąchać, spróbować lub zobaczyć, to rzeczywistość jest tylko elektrycznymi impulsami interpretowanymi przez twój mózg.(Morfeusz, Matrix cz.1.)
Klasnęłam w rączki z radości. Tak mi się to ładnie przypasowało.
Jak na ekranie telewizora oglądamy zdekodowane dane wysłane z nadajnika, tak w tym cichym, ciemnym i przytulnym miejscu na tyle naszego mózgu dekodujemy sobie obraz krzesła, stołu i niedojedzonego obiadu rozbabranego na talerzu. Cały świat zbudowany z falującej pięknie i harmonijnie energii. Nie istniałaby wtedy różnica ontologiczna żadna między wirtualną a realną rzeczywistością, no może poza tym, że ta pierwsza dekodowana byłaby w dwóch etapach.
Dla porządku przesłałam wnioski ze swojego objawienia do dra Xi. Odpowiedział, grożąc palcem - "to, że E=mc^2, nie znaczy, że materii nie ma głupia ty! Twój pomysł mógłby być uprawomocniony tylko moją Teorią Względności Subiektywnej. Ale nie będzie, bo dowodzenia teorii zaniechałem" (luźna parafraza treści maila).
Niestety, ja w międzyczasie poszybowałam w przedziwne rejony głębin Internetu, po odwiedzeniu których nie dość, że niemal podjęłam próby wyginania łyżeczki, to jeszcze na Facebooku zaczęłam dostawać zaproszenia od Iluminatów.
Na kilka dni myśli całkiem sprawnie odpłynęły mi w stronę problemów z interpretacją pomiaru kwantowego. Jest w tym coś przyciągającego i chwytającego za pysk. Wiem, że to żadna nowość, ale spojrzenie z perspektywy mistycznej, nawet jeśli niezbyt naukowej (kto powiedział, że wszystko zawsze ma być naukowe) to zdecydowanie wystarczająco fascynującej, żeby warto było pochylić się nad nim przy akompaniamencie kilku piw.
Rzecz oczywiście odnosi się do starego eksperymentu z dwoma szczelinami i przepuszczonymi przez nie elektronami, które zachowują się inaczej, gdy pozostawione same sobie, a inaczej, gdy ktoś je podgląda. Przedziwne to jak dla mnie i lepsze niż najlepsze odcinki Archiwum X.
Elektron, jak Ojciec Pio, może być w kilku miejscach naraz. Co więcej - jest. I to nie kilku, a wszystkich możliwych. Bez dylematów, bez strat i konieczności deklarowania się na cokolwiek. No bo i po co wybierać, skoro można mieć wszystko? Brzytwa Ockhama zdaje się być tylko nam potrzebna. Toż dobrze wychowany elektron się dostosowuje i gdy na niego spojrzymy, redukuje wszystkie swoje stany do jednego - dokładnie tego, na który patrzymy. Tak by to przynajmniej wyglądało zgodnie z tzw. interpretacją kopenhaską Nielsa Bohra.
- Jest jedna rzecz, której nie rozumiem - powiedziała Alicja. (Ściśle biorąc, była to nieprawda, ponieważ było wiele rzeczy, których nie rozumiała, a ich liczba zwiększała się w zatrważającym tempie, ale jedna kwestia intrygowała ją w najwyższym stopniu). - Mówi pan, że świat znajduje się zwykle w tej dziwnej mieszaninie różnych stanów, która ulega redukcji do jednego specyficznego stanu, kiedy zdarzy się, że pan - jako świadomy umysł - na ten świat popatrzy. Przypuszczam, że każdy potrafi w ten sposób spowodować, iż coś stanie się rzeczywiste. Co zatem dzieje się z umysłami innych ludzi?- Nie wydaje nam się, abyśmy rozumieli, o co ci chodzi - odpowiedział Cesarz dobitnie, ale w tym momencie wtrącił się Nauczyciel.- Może ja spróbuję rozwinąć pytanie tej młodej damy. Mówiliśmy wcześniej o elektronach przechodzących przez dwie szczeliny. Przypuśćmy, że zrobiłbym fotografię pokazującą elektron w trakcie przechodzenia przez jedną lub drugą szczelinę. Jeśli dobrze rozumiem, utrzymywałby pan, że skoro fotografia może pokazać, iż elektron znalazł się w którejkolwiek ze szczelin, to musi ona pokazać, że był w obu. Klisza fotograficzna nie ma świadomego umysłu i nie zdołałaby zredukować funkcji falowej, na filmie pojawiłyby się więc dwa różne obrazy. Przypuśćmy teraz, że zrobiłbym kilka kopii tej fotografii, nie patrząc na żadną z nich. Czy powiedziałby pan, że teraz każda odbitka również będzie zawierała mieszankę różnych obrazów, z których każdy odpowiada przejściu elektronu przez inną szczelinę?- Tak - odpowiedział Cesarz ostrożnie. - Wierzymy, że tak by się stało.- Gdyby tak było i gdyby wszystkie odbitki zostały wysłane do różnych ludzi, to osoba, która pierwsza otworzy kopertę i spojrzy na zdjęcie, spowoduje, że jeden obraz z tej mieszaniny stanie się obrazem rzeczywistym, a wszystkie inne znikną?Cesarz ponownie przytaknął.
(Robert Gilmore, Alicja w Krainie Kwantów)
Świat jest jak ten nieszczęsny zamknięty w pudełku z trucizną kociak Schrödingera. Zanim pudełka nie otworzymy i nie sprawdzimy, jak się miewa, zwierzak może być, więc jest i żywy, i martwy jednocześnie.
No i ok. Tylko że historia ma ciąg dalszy.
Pamiętacie choćby uroczego Immanuela? Bo tak mi się skojarzyło.
W fizyce nie jest lżej - John von Neumann (ten od teorii gier) postanowił dojść do wniosku, że podczas wykonywania wspominanego pomiaru kwantowego część tegoż odbywa się w świadomości osoby eksperyment przeprowadzającej. Niedługo później Bauer i London idą o krok dalej, twierdząc, że w ogóle całej redukcji dokonuje tylko ludzka świadomość. Obserwator stał się częścią eksperymentu. Obserwując, stwarza.
I bum!
Czy konsekwencje nie powinny być porażające?!
Znaczy to, że od nas zależy w którym ze stanów elektronu zachowamy go i uczynimy realnym?
Nie "błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli", ale ci, którzy uwierzyli, zobaczyli. I stworzyli sobie świat. Ot tak.