Dziś w nocy SMS wyrwał mnie z łóżka (wyjątkowo postanowiłam pójść spać przed świtem). Okazało się, że mam do spełnienia ostatnie zadanie jako SLang Life Island Supervisor - przypadło mi w udziale wysłanie na wszystkie grupy SLangowe następującej wiadomości:
Drodzy przyjaciele magazynu SLang Life,
z żalem informujemy, że z racji, iż nasz dotychczasowy sponsor wycofał się z inwestycji w SL, jesteśmy zmuszeni zawiesić aktywność magazynu do czasu znalezienia nowego źródła finansowania.
Chcieliśmy serdecznie Wam wszystkim podziękować, za to, że byliście z nami przez ostatnie pół roku, zarówno jako czytelnicy, jak i społeczność odwiedzająca naszą wyspę. Praca dla was była ogromną przyjemnością i niezwykła przygodą.
Chcielibyśmy pożegnać się z Wami należycie. Zapraszamy na ostatni koncert na wyspie SLang Life – 10 lipca 2008 o 19:00 wystąpi nasz przyjaciel Kourosh Eusebio.
Dziękujemy jeszcze raz,
SLang Life Team
Komentować tego chyba nie trzeba, bo co napisać, że mi przykro...? Całe szczęście, że SL muzycy nie zawiedli i zareagowali natychmiast, upominając się o wynagrodzenie za odwołane koncerty :) Gdyby nie oni, zapewne bym się rozkleiła...
Jedyne, co przychodzi mi teraz do głowy, to "umarł król, niech żyje król", czy też "show must go on", czy też... whatever...
I tak stałyśmy sobie z Ayu po wysłaniu notek... do rana stałyśmy, nie wiedząc po co. Odpowiadałyśmy na pytania, dziękowałyśmy za wyrazy współczucia, wspominając noobowe czasy i grzebiąc w inventory. Stypa jednym słowem. Całkiem udana.
Gdybym była sentymentalna (dobrze, że nie jestem...), pomyślałabym teraz o dniu równo 7 miesięcy temu, kiedy to otwieraliśmy wyspę. Albo jeszcze wcześniej, o październiku 2007, kiedy podczas konferencji w Wierchomli Maciej, nasz drogi CEO, cierpliwie wykładał mi swój wizjonerski plan, a ja pewnie bym usiedzieć na krzesełku nie mogła, gdyby nie to, że strasznie niewyspana byłam (za dużo SL). A może jeszcze wcześniej, gdy Fish przyleciał na mój wirtualny balkonik spytać, czy nie chciałabym zamienić balkonika na redakcyjną wyspę... ech...
Poniżej zdjęcie archiwalne, pierwsza narada SLang Team na naszej wyspie. To chyba był listopad 2007.
Jedyne, co przychodzi mi teraz do głowy, to "umarł król, niech żyje król", czy też "show must go on", czy też... whatever...
I tak stałyśmy sobie z Ayu po wysłaniu notek... do rana stałyśmy, nie wiedząc po co. Odpowiadałyśmy na pytania, dziękowałyśmy za wyrazy współczucia, wspominając noobowe czasy i grzebiąc w inventory. Stypa jednym słowem. Całkiem udana.
Gdybym była sentymentalna (dobrze, że nie jestem...), pomyślałabym teraz o dniu równo 7 miesięcy temu, kiedy to otwieraliśmy wyspę. Albo jeszcze wcześniej, o październiku 2007, kiedy podczas konferencji w Wierchomli Maciej, nasz drogi CEO, cierpliwie wykładał mi swój wizjonerski plan, a ja pewnie bym usiedzieć na krzesełku nie mogła, gdyby nie to, że strasznie niewyspana byłam (za dużo SL). A może jeszcze wcześniej, gdy Fish przyleciał na mój wirtualny balkonik spytać, czy nie chciałabym zamienić balkonika na redakcyjną wyspę... ech...
Poniżej zdjęcie archiwalne, pierwsza narada SLang Team na naszej wyspie. To chyba był listopad 2007.
3 komentarze :
A Slangowy księżyc świecił, jakby nie zdawał sobie sprawy, co się stało...
Wrócimy jeszcze do Slanga.
"We are the champions" :)
Chciałbym zwrócić uwagę autorowi na nieadekwatność tytułu. Ani to "game", ani "over" jak sądzę.
Swoją drogą zaczynaliśmy w tym samym czasie :) Nie wiedziałem.
"Game over" to dwa słowa, jakie usłyszałam od naszego drogiego naczelnego, tuż przed tym, jak histerycznie się roześmiał. Ma to swój urok...
Dobrze oddaje sytuacje.
Ale miło widzeć, że w ktoś zgłasza sprzeciw :)
Prześlij komentarz