Przystanek 1. - Bratysława, miasto płotów i zamkniętych bram
sobota, 6 września 2008
Labels: Realowe miejscówki / Trochę mniej immersjonistycznieWyruszyłam. Wiem, że wielu wątpiło w to, że zdołam wyłaczyć komputer, ale udało się. Wszystko dla dobra Republiki. Nie zatrzymało mnie nic. Ani mylący drogę głos Krzyśka Hołowczyca, który zamiast na dworzec prowadził mnie spowrotem do domu, ani pan konduktor, który nie wiedział dkąd jedzie pociąg, którym przyszło mu jechać, ani nawet zawiadowca stacji w jednym z miast ościennego państwa, który na pytanie o wagony do Bratysławy odpowiedział "idź precz". Pocieszało mnie to, że nie byłam sama, a i tak tylko ja władałam polskim i biernie czeskim, więc miałam się i stosunkowo najlepiej. "Byle do Zebrzydowic, później już będzie z górki" bełkotał naiwnie z niezidentyfikowanym akcetem jeden z towarzyszy niedoli. Ostatecznie wsiedliśmy wszyscy do pociągu oznaczonego magicznym "Sudbahnhof". To była słuszna decyzja. Zaczynam wierzyć, że wszystkie drogi prowadzą do Sudbahnhof. A przynajmniej przez Sudbahnhof. Ten Sudbahnhof to jakieś przekleństwo moje.
Gdy tylko wysiadłam z pociągu, pierwsze kroki skierowałam do Pałacu Prezydenckiego. Gdzieżby indziej! Ivan spał jeszcze, więc wybrałam sie z wizytą na zamek. Nikogo nie było w domu. Remont mają. Niedobre to, bo w tym właśnie budynku naście lat temu ogłosiła swoją konstytucję. Miałam nadzieję, że to miejsce mnie odrobinę zainspiruje. Nic z tego niestety.
Zmęczona, głodna i zniechęcona dałam się zaprosić na iście królewskie śniadanie. Chciałam koniecznie spróbować któregoś z miejscowych specjałów, więc pewnie skierowałam swoje kroki w stronę McDonald's. Dlaczego o tym piszę? Żeby ostrzec!
Fakt, Słowacja jest jednym z tych miłych krajów, w ktorym restauracja wspomnianej sieci serwuje w godzinach porannych zjadliwe posiłki (klasyczna, normalna bułka z równie klasyczną i normalną jajecznicą), niemniej zawsze jest jakiś haczyk.
Tym razem był to wliczony w cenę tajemniczy slany muffin...
Zamieszczam zdjęcie, przypatrzcie się dobrze. Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek (nawet przyjaciel) Wam go poda, zaklinam, nie bierzcie tego do ust! Podły smak tego ustroństwa złagodzić może tylko inny ze słowackich specjałów:
Rozochocona kuflem złotego napoju (wypitego wprost pod bratysławskim słoneczkiem) ruszyłam spełnić swoją powinność wobec Republiki. Długo szukałam właściwej osoby. I znalazłam. Poniżej zdjęcie "naszego" człowieka w Bratysławie. Austriacki żołnierz, który zasiedział się nieco na tutejszym rynku. Gdybyście potrzebowali jego pomocy - hasło: "Roman", odzew: "Za misia!".
4 komentarze :
Mam nadzieję, że przeczytamy również notki z kolejnych dni... :)
Przystanek 2. Rio... ;P
Pawell, to świecące się na niebisko Twoje imie zrodziło nadzieję, że przybył nam kolejny sl bloger. Niestety, "A kért Blogger-profil nem jeleníthető meg. Sok Blogger-felhasználó még nem tette nyilvánossá a profilját.". Szkoda...
Ogy, złośliwa paskudo, żebyś wiedział, że stałam długo pod drogowskazem wytyczającym trasy do Nowego Jorku i na biegun południowy, ale mój bilet obowiązuje tylko na terenie Europy :(
Ładne te listy z podróży. Nie wiedzieć czemu przypomniały mi się Fragglesy ;-)
I jeszcze jedna piosenka:
Na skraj miasta wyszło kilku takich,
z których każdy o podróży sobie śnił,
zbudowali dworzec kolejowy,
każdy kupił sobie bilet w nim
lecz kiedy pociąg nadjechał
i stał na peronie zdyszany,
ktoś spytał: „więc dokąd jedziemy”,
usłyszał: „na razie wsiadamy”
po chwili siedząc przy oknach
rzucali okrzyki zdumienia,
mijali widoki tak piękne,
że spełnić się mogły marzenia
lecz oni pędzili wciąż dalej,
szukając piękniejszej ziemi,
ktoś spytał „więc gdzie wysiadamy”,
usłyszał: „na razie jedziemy”
rozmowy ciągnęły się długo
i pewno by jeszcze potrwały,
lecz pociąg już bieg swój zakończył,
więc każdy ten postój pochwalił
zaś kiedy wyszli z wagonów
to nagle w zdumieniu usiedli,
ktoś spytał: „więc gdzie my jesteśmy”,
usłyszał: „na razie tu gdzieśmy wsiedli”
lecz gdyby ktoś mylnie sądził,
że w tej podróży była strata,
niech wie, podróże kształcą
a zwłaszcza dookoła świata
Prześlij komentarz