Czas i przestrzeń są strasznie klawe. Lubie, fajnie się przemieszczać w obu. Najlepiej na znaczne odległości, kiedy zdają się rozrastać i wydłużać nienaturalnie (podejrzewam, że kurczenie się wywołuje podobny efekt, ale biorąc pod uwagę, że ostatnio przyszło mi mieszkać w pomieszczeniu mniej więcej moich rozmiarów, a czasu i tak zawsze mi brakuje, to trudno w tym względzie zrobić na mnie wrażenie).
Nie chcę zabrzmieć sentymentalnie, jak - nie wytykając palcem ;) - post babci Agi o cudownych czasach bez voice, ale pod pewnymi względami korygowanie ułomności 'starej' rzeczywistości wydaje mi się pomyłką. I niech nawet będzie, że umysł mi nawykł i się zamknął. Nigdy nie siliłam się na nieomylność i obiektywność.
Mało jest rzeczy równie frykaśnych, jak wyczołgiwanie się po kawę w przydrożnej stacji benzynowej, albo obserwowanie schematycznie naszkicowanego samolociku przesuwającego się nad mapą na ekranie monitora wiszącego przed pierwszym rzędem siedzeń. Mija czas i kilometry. Ruch bywa zazwyczaj całkiem przyjemny.
Tymczasem w Second Life nie ma ruchu, nie ma przemieszczania się z A do B, nie ma starzenia się. Można być w punkcie A albo w punkcie B, można założyć dziecięcego avatara, albo wybrać skina staruszki. Brakuje procesu. Pozornie świetnie, a jednak szkoda mi jakoś.
Niektórzy próbują, latają nad wyspami, ignorując search i teleporty, albo wyruszają na wyprawy, jak wychwalana już kiedyś przeze mnie Winter. Zawsze to jednak jakieś dziwne, nienaturalne i bardziej w kategorii eksperymentu niż na poważnie.
I znów wypadałoby mi westchnąć. Wyobraźcie sobie, jak ciekawie by było, gdyby wizyta u znajomego kilkanaście simów dalej wymagała pokonania trasy np. pieszo. Ile więcej radochy byśmy mięli z takiego spotkania. Może w końcu, żeby nie tracić czasu na podróże, zdecydowalibyśmy się na przeprowadzkę? Adres znów miałby znaczenie, ziemia nabrałaby innej wartości, rozwinęłyby się usługi transportowe, sklepikarze walczyliby o parcele wzdłuż głównych ulic. Wiem, że to tylko kalka z RL, zdaje sobie z tego sprawę. Ale to jest ta część reala właśnie, którą lubię. Nic nie poradzę, że mi brak doskwiera.
Ale wszystko to pal licho w porównaniu z tym, co naprawdę wydaje się przykre.
Otóż, kiedy byłem małym chłopczykiem, miałem namiętność do map. Wpatrywałem się godzinami w Południową Amerykę i Afrykę lub Australię pogrążając się we wspaniałościach odkrywczych podróży. W owych czasach było jeszcze wiele miejsc pustych na ziemi, a jeśli które z nich wydawało mi się na mapie szczególnie ponętne (ale one wszystkie tak wyglądają), kładłem na nie palec i mówiłem: «Pojadę tam, jak dorosnę».[Jądro Ciemności, Joseph Conrad]
Komu teraz chce się naprawdę odkrywać second świat? Mapy są zapełnione, ale to nie znaczy, że wiemy, co tam jest. Milion aktywnych użytkowników tygodniowo, wirtualna ziemia rozmiarów pięciokrotnie większych od San Francisco, 20 tysięcy serwerów, 20 nowych każdego dnia (powiedział rok temu Philip Linden i nawet jeśli przesadził dla celów marketingowych, to i tak wielkości są imponujące). Kontynenty, wyspy, miasta, lasy, plaże, kościoły, uniwersytety, sklepy, kluby i domy publiczne. Ale kto by to oglądał, skoro przywykliśmy do bycia tylko w A lub B, nigdy w drodze.
Rozrastające się horyzontalnie SL może być ograniczone w danym momencie, ale przecież potencjalnie jest nieskończone (jak na nasze możliwości poznawcze). I tak już jest za duże, żeby jedna osoba zdołała zwiedzić je całe.
A swoją drogą, co z wysokością? Ktoś sprawdził osobiście, czy SL ma sufit? Ha, głupie, ale dlaczego tego nie zrobić?
Z piaskownicy Space Studies Institute regularnie, równo 32 minuty po każdej pełnej godzinie startuje Apollo 11. Takie przypomnienie o tym, że kiedyś bywali na świecie ludzie ciekawi tego, czego jeszcze nie widzieli (podejście idealistyczne).
Przelecieć się warto, choć grozi śmiercią. Mnie się sim rozwalił zaraz po wejściu na orbitę. Niemniej, pięknie było. Wynudziłam się nieziemsko lecąc na te ponad 4k km, ale poczyniłam ciekawe spostrzeżenie. Już wiem, czym różni się SL od RL. Tutaj głównym zagrożeniem dla kosmonauty nie są inne rakiety, sputniki itd., ale skyboxy.
4 komentarze :
Gdy byłem jeszcze małym avem, często zwiedzałem SL, choć może nie tylko pieszo. Podlatywałem jak kuropatwa do kolejnych simów i zwiedzałem. Z tego czasu pozostało mi wiele estetycznych wspomnień oraz masa bezużytecznych dziś landmarków. Dewiza "panta rei" została stworzona chyba w antycypacji Second Life. Tam, gdzie wczoraj jeszcze stał pałac z 1001 nocy, dziś ulokowane jest centrum handlowe żółtych ludzi mówiących gwiazdkami. Niewiele jest miejsc, w których czas zatrzymał się w miejscu i można spotkać siedzącą na ławeczce tę sama staruszkę karmiącą gołębie.
Pewnie to dobrze, ale miło mieć w życiu, nawet Drugim, coś stałego, opokę na której można się wesprzeć.
P.S. Wśród LM-ów mam taki, z 53tysięcy metrów :) Potem rozbolał mnie palec :P Niestety, aby znaleźć się w niebie, nie wystarczy mieć Flight Feater...
Hac, opoka w SL nazywa się Linden Protected Land, a za 53k m szacun i respekt, tylko że Ty jesteś artysta i (bez urazy) się mi nie liczysz do statystyki.
Gdyby nie było w Second Life teleportacji, a simy byłyby ulokowane w swoim sąsiedztwie, a nie zrzucone po cyfrowej siatce, to podrzowanie i poznawanie miejsc byłoby tak samo fascynujące, jak w First Life. Bo co to za przyjemność, kiedy się teleportujesz z meisjca na miejsce, a za sobą pozstawiasz tysiaće simów nie tkniętych Twoją cyfrową stopą.
Przyznam, że jak dziecko cieszyło mnie nieraz wysyłanie przedmiotów na niebotyczne wysokości. Najgorsze było potem sprzątanie. Do dzisiaj nie wiem, ile zapomnianych primów wysłanych niegdyś radośnie w pikselowe niebo zaśmieca naszego sima.
Nigdy też w SL nie zanikła mi potrzeba poczucia przemierzania przestrzeni, a nie nagłego znajdowania się gdzie indziej. Dobrze, że twórcy w LindenLab pomyśleli o pasku postępu podczas teleportacji. Zawsze to jakaś namiastka podróży.
W przestrzeni fizycznej nieprzyjemne poczucie teleportacji pojawiało się podczas podróży pociągiem. Wsiadałem w jednym mieście, zagłębiałem się w treść książki i nagle wysiadałem w miejscu o innym zapachu i odgłosach. Doświadczenie niemal jak w SL. Niekiedy nawet poczucie czasu potrzebnego do przemieszczenia się w przestrzeni zanikało.
Podczas testów wytrzymałościowych na serwerze OpenSima zdarzało nam się wywołać takiego laga, że można było podróżować awatarem wgłąb ziemi na głębokości minusowe. Czekałem aż przebiję się przez skorupę ziemską i spłonę w lawie, a być może dotrę do samego jądra planety. Jednak nic takiego się nie działo.
Wydaje mi się, że w OpenSimie i SL Ziemia nie jest kulą.
Prześlij komentarz