Jeffrey Ventrella (niegdyś Ventrella Linden), twórca flexi primów i There.com, a przede wszystkim specjalista od awatarzej 3D komunikacji, pojawił się w zeszłym miesiącu na Orange Island. Jego bezgłowa postać zajęła miejsce w cieniu gigantycznej dłoni lalkarza i przyczepionej do niej marionetki. Mówił o Avatar Puppeteering, czyli próbach przełamania nienaturalnego, a'la filmowego i powtarzalnego sposobu poruszania się w Second Life na rzecz pełnej i natychmiastowej interakcji.
Pomysł nie jest nowy, bo równo trzy lata temu Linden Lab ogłosiło swój nad nim patronat -> projekt Physical Avatar. I zamilkło... Ponoć odpuścili i całość przeszła w ręce młodych, zdolnych, zapalonych a niezależnych. Cisza.
Zostają nam niepraktyczne HUDy do strojenia min i stare dobre AO. Moje ponoć zakrawa już na noobowskie (napomniała mnie Linka), więc zebrałam się w sobie i poszłam skomponować nowe. Nie żeby to, co wybrałam, specjalnie różniło się od poprzednika, ale załapałam chyba, o co chodzi w tej ruchowej ewolucji. Rzecz w tym, żeby skakać, ile błędnik wytrzyma (powinnam była się domyślić już dawno, dawno, gdy Ando zaczął wydreptywać kółeczka na Rynku Republiki).
Wygląda na to, że statyczne jest złe, bo... Bo co? Bo nie oddaje wiernie reala? Jakoś nie spotykam na ulicach pań ostentacyjnie prężących biustów i wypinających pup na kilometr za siebie. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nasze awatary są jak aktorzy w masce - brak mimiki twarzy nadrabiają przerysowaną grą ciała. Groteskowe to jakoś.
"Gdyby tak sobie odpuścili to naśladowanie rzeczywistości na siłę, nie byłoby problemu" - rzucił Margaryna. Tiaa... jasne. Akurat kopiowania nigdy nam dosyć.
Skoro to nie w ciałach awatarzych, a w twarzyczkach leży problem, może należałoby iść śladem Ventrelli i zamiast głowy nosić na karku wielki znak zapytania?
Czemu nie, chociaż dałabym słowo, że w czasie pisania tego posta mój awatar patrzył na mnie kpiącym wzrokiem...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz